Dom „niebem na ziemi”

8 czerwca mija pierwsza rocznica odejścia do Pana Bogdana Materny. Przedstawiamy ponownie artykuł z ubiegłego roku.

Opus Dei spotkał po raz pierwszy dzięki dwóm studentom z Włoch, którzy, zainspirowani osobą św. Jana Pawła II przyjechali do Polski, aby uczestniczyć w pieszej pielgrzymce do Częstochowy. Był to rok 1986.

Dwa lata później, jako student czwartego roku medycyny Bogdan wyjechał na praktyki wakacyjne do Palencji w Hiszpanii. Pracował na oddziale nefrologii, gdzie został bardzo serdecznie przyjęty przez personel, w szczególny jednak sposób zaprzyjaźnił się ordynatorem oddziału i jego rodziną. Małżeństwo Josemaria i Conchita byli supernumerariuszami, mieli czwórkę niedużych dzieci. W kolejnym roku (1989) Bogdan razem z Beatą uczestniczył już w Warszawie w Mszy św. zorganizowanej w kościele akademickim św. Anny z okazji rocznicy śmierci założyciela Opus Dei. Kilka miesięcy później Bogdan nawiązał kontakt z powstającym pierwszym ośrodkiem Opus Dei w Warszawie.

Lata 90. były naznaczone dla Bogdana intensywną pracą początków praktyki medycznej, dyżurami, specjalizacją z pediatrii w Centrum Zdrowia Dziecka. Otrzymał propozycje, aby podjąć pracę na stanowisku zastępcy redaktora naczelnego polskiego wydania British Medical Journal i podjął nowe wyzwanie, jednocześnie pracując w szpitalu. Małżeństwo i przyjście na świat pierwszych dzieci, opieka nad wujostwem w podeszłym wieku – obowiązki te wypełniały czas intensywną pracą… Realizował wszystko z pasją. Przeżywał głęboko zarówno cierpienie, jak i sukcesy terapeutyczne i osobiste swoich pacjentów i ich rodzin.

Po zakończeniu specjalizacji podjął decyzję, aby całkowicie zaangażować się w prowadzenie wydawnictwa medycznego i założył własną firmę. Częściowo motywowały to trudności z utrzymaniem powiększającej się rodziny, ale też pragnienie, by pozytywnie oddziaływać w środowisku lekarskim poprzez fachową literaturę i, w miarę możliwości, propagować personalistyczne podejście do pacjenta.

Kontakt z Opus Dei stał się bardziej intensywny po roku 2006 r. W tym czasie zaczął rozeznawać swoje powołanie do Opus Dei. Ostatecznie przystąpił do dzieła w 2012 r.

wierny przyjaciel,
na którego pomoc i radę zawsze można było liczyć

Jego życie wewnętrzne pogłębiało się. W powołaniu, które otrzymał, odkrywał siłę, by pokonywać rozmaite życiowe próby. Modlił się w tym czasie modlitwą, którą usłyszał z ust księdza odprawiającego Mszę św. w jego parafii: „wybaw mnie przez Najświętsze Ciało i Krew Twoją od wszystkich nieprawości moich i od wszelkiego zła; spraw także, abym zawsze zachowywał Twoje przykazania i nie dozwól mi nigdy odłączyć się od Ciebie”.

Bogdan, mimo, że pracował intensywnie, na pierwszym miejscu zawsze stawiał rodzinę. Był też wiernym przyjacielem, na którego pomoc i radę zawsze można było liczyć. Potrafił być oddany i hojny. Wspierał materialnie inicjatywy apostolskie i konkretne osoby, które tego potrzebowały. Poproszony, opłacił ostatni rok studiów medycznych studentowi z Kamerunu, dzięki czemu mógł on skończyć naukę i rozpocząć pracę jako lekarz. Obecnie jest on w trakcie drugiej specjalizacji.

Razem z Beatą mężnie podejmowali trud wychowania dzieci. Bogdan zawsze dbał o wszechstronny ich rozwój – edukację, sport, duchowość, rozumiejąc, że otrzymawszy od rodziców takie wyposażenie, mądrze pokierują swoim życiem. Potrafił łączyć stanowczość z poszanowaniem wolności dzieci w decyzjach, które do nich należą. Zdawał sobie sprawę, że choć popełniają czasem błędy, a rodziców to boli, pozostawienie wolności kształtuje ich odpowiedzialność. Sprawy dzieci zajmowały jego serce i czas modlitwy. Dom – mieszkanie na Łowickiej – był, jak mówi jedna z córek, Taty „niebem na ziemi” – dużo rozmawiano ze sobą, dzieląc swoje sprawy, pogłębiano zainteresowania humanistyczne. Wspólny posiłek każdego dnia był ważnym rodzinnym spotkaniem. Wyjazdy wakacyjne często były połączone ze zwiedzaniem galerii i muzeów – to kształtowało dzieci.

Dorastając, dzieci widziały coraz wyraźniej, jak bardzo jest ofiarny; zawsze pozostanie dla swoich dzieci wzorem pracowitości, ojcowskiej hojności i miłości.

Dom – mieszkanie
na Łowickiej – był,
jak mówi jedna z córek,
Taty „niebem na ziemi”.

Równocześnie oddawał się pracy i rozmaitym inicjatywom. Był osobą, która chodziła twardo po ziemi. Ten realizm nie przeszkadzał mu marzyć o dobrych rzeczach, projektach apostolskich, które warto by było zrealizować. Pragnienie realizacji tych przedsięwzięć było dla niego motywacją do zwiększania swej zasobności.

Ostatnie dwa miesiące były walką z powikłaniami pocovidowymi. Dwa tygodnie przed śmiercią, kiedy wybudzony ze śpiączki farmakologicznej, mógł pozostawać w kontakcie z Beatą i dziećmi, modlili się wspólnie – najczęściej modlitwą Preces i Salve Regina. Nie przestawał, pozostając ciężko chorym, myśleć o innych. Nie mogąc mówić, starał się dać znać synowi, że trzeba podać krzesło komuś z rodziny pacjenta obok. Miał świadomość, że ludzie dookoła niego umierają, a ich rodziny przychodzą się pożegnać.

Bogdan miał marzenia apostolskie, kochał Kościół i swoje powołanie w Opus Dei. Życie wewnętrzne wzrastało w nim jak ziarnko gorczycy - pośród zwykłych codziennych zmagań i małych zwycięstw, w skromności. Pogrzeb ukazał drzewo, na którym mogło zasiąść wiele ptaków powietrznych, szukając schronienia w cieniu jego gałęzi.